"Termin, termin i po terminie" Taki piękny post napisałam, wszystkie żale wylałam, nie zdążyłam go opublikować jak trafiłam na por...

01:14 the most beautiful time

By | 16:54 3 comments
"Termin, termin i po terminie" Taki piękny post napisałam, wszystkie żale wylałam, nie zdążyłam go opublikować jak trafiłam na porodówkę. 

Ostatni tydzień był szalony. Cały czas latałam między domem, a szpitalem. W ciąży miałam dużo białka w moczu i bardzo napuchłam, z dnia na dzień miałam coraz gorsze wyniki i przez to codziennie byłam na kontroli w szpitalu. W ostatnią niedzielę spuchłam tak, że już ledwo chodziłam, a moja buzia była wielkości arbuza. Mała jeszcze tak się ruszała, że od 23 do 5 rano miałam dodatkową rozrywkę. Się śmiałam, że dziecka nie ma, a ja już mam nieprzespane noce. Ponadto miałam już większe skurcze na ktg niż przez ostatni miesiąc i byłam po terminie. 

Także to wszystko doprowadziło do tego, że w poniedziałek rano zadzwoniła do mnie położna i powiedziała, że lekarz (!) chce mnie widzieć jeszcze dziś. Jak już wcześniej mówiłam tutaj ciążę od początku do końca prowadzi położna, a lekarz pojawia się kiedy są problemy z ciężarną. Od samego rana zastanawialiśmy się o co może chodzić. Czy znowu odeślą mnie do domu i powiedzą, żebym stawiła się na drugi dzień czy może zaczną wywoływać poród tak jak już to planowali od tygodni. 
Poszliśmy do lekarza i niestety było mega opóźnienie także z każdą chwilą były większe nerwy. W końcu lekarz nas przyjął. Usłyszeliśmy to co na co czekaliśmy od tygodni "będziemy musieli wywołać pani poród". Za parę godzin mieliśmy zostać rodzicami.! Nawet nie wiecie jaka dla mnie to była ulga. Nareszcie zobaczę swoje dziecko, ale nie będę też już więcej cierpiała. 
Od razu po tej wizycie poszliśmy na porodówkę, ponieważ położna miała nam wszystko dokładnie przedstawić krok po kroku. Po kolejnym ktg, pobraniu krwi i pobraniu ciśnienia dostałam dwie tabletki, które po 6h mogły wywołać mi skurcze. Gdyby tak się nie stało musiałabym rano wziąć kolejne dwie i ten proces mógłby trwać do trzech dni. Moje ostatnie wyniki były na tyle słabe, że poprosili, żebym została w szpitalu pod obserwacją. Oczywiście zgodziłam się, ale chciałam najpierw wrócić do domu i spakować się na nowo. 
Miałam godzinę na to. Do domu dotarliśmy o 17:30. Szybko zjadłam kolację (pierogi z kapustą i grzybami), spakowałam się i jeszcze siadłam, żeby wypić herbatę. Aż tu nagle poczułam i usłyszałam pęknięcie w brzuchu. Przez chwilę pomyślałam, że może mi wody odeszły, ale to by było za szybko. Poza tym pytałam Patryka i mamę czy to słyszeli, a oni, że nie no to odpuściłam. Wypiłam wodę i poszłam do łazienki, aż tu nagle poczułam takie zimno po nogach. Moja pierwsza myśl: "super jeszcze teraz popuszczam", ale nagle dostałam mega skurcz i już wiedziałam, że to wody. Szybko za telefon do położnej, torba w rękę i jazda do szpitala. To faktycznie wyglądało jak w filmach. Wszystko w biegu, Patryk lekko spanikowany, ja tylko się modliłam, żeby nie bolało.. masakra. 

Dotarliśmy do szpitala po 7min. Wpadam na porodówkę, a położna do mnie "szybka jesteś". Ponownie zostałam podłączona pod ktg. Wszystko działo się tak szybko. Skurcze miałam co trzy minuty, ból niesamowity, łzy w oczach. Po paru minutach dołączyła do nas Madzia,która chciała ze mną rodzić. 

Dopiero po trzech godzinach trafiłam na porodówkę. Cała obolała, bo skurcze miałam co minutę błagałam o znieczulenie. Zanim anestezjolog przyszedł trochę minęło, ale w końcu dostałam to o czym marzyłam najbardziej na świecie. Muszę powiedzieć, że ścięło mnie strasznie. Czułam się jak jakaś naćpana. Straciłam czucie w prawej nodze, w głowie mi się lekko kręciło i cały czas się śmiałam. 
Musze powiedzieć, że opieka była super. Położna włączyła nam muzykę, przyciemniła światło i kazała nam się relaksować. Madzia z Patrykiem zaczęli sypać żarcikami, robić sweet focie i cały czas mnie rozśmieszali. Ja już nic nie czułam, żadnego skurczu. Jakbym była odcięta od połowy brzucha. Położna co chwilę przychodziła do nas i pytała czy byśmy coś chcieli. Także ja nawet nie czułam się jak na porodówce. Cały czas jadłam słodycze, Ci z kawą siedzieli jak na jakimś spotkaniu. 

Jednak dobry humor opuścił mnie dokładnie o północy. Skurcze powróciły. Jednak były zupełnie inne. Po lewej stronie czułam straszny ucisk i miałam wrażenie jakby jakaś piłka zlatywała mi w dół. A to nasza gwiazda już tak się pchała. Już miałam rozwarcie na 10cm także akcja porodowa się zaczynała. Położna kazała mi powoli przeć. Jejku to był najstraszniejszy ból jaki w życiu doświadczyłam. Chciałam tam umrzeć. Cała zapłakana krzyczałam "I want to die. I dont want to live", a z bólu gryzłam poduszkę. Patryk z Magdą wyglądali na mega przerażonych. Ja nawet nie chcę sobie wyobrażać jak strasznie to musiało wyglądać. 

Położna jak już widziała, że nie daję rady przeć to przyniosła mi prześcieradło, zwinęła je i kazała przeciągać jak linę. Muszę powiedzieć, że to był super pomysł, bo skupiłam się na tym prześcieradle i w 10 min wyszła mała. 

Kiedy mi położyli Julkę na brzuchu to już zapomniałam o tym całym bólu. To było coś niesamowitego. Takie emocje.. Z bólu i rozpaczy w największą radość życia.! Jeszcze Patryk był tak wzruszony, że nie mogłam sama opanować łez. To był zdecydowanie najpiękniejszy dzień w moim życiu.!


Z malutką leżałyśmy dwie godziny na porodówce, aby mała złapała trochę ciepła. 

W tym czasie wiadomo, że każdy z nas wysłał wiadomość do kilku osób, że Julka już na świecie i tak zaczęły się gratulacje. Ponadto też nie sposób powiadomić wszystkich bo to by zajęło mnóstwo czasu i postanowiliśmy powiadomić wszystkich przez Fb. Też był to sposób na wiadomości typu "urodziłaś.? " bo dostawałam je przez cały tydzień i szczerze powiem, że strasznie mnie to denerwowało. A kilka osób wiedziało, że już jadę na porodówkę. Wiecie sami jak szybko rozchodzą się wiadomości ^^ 

Po godzinie na porodówkę położna przywiozła wózeczek z czerwonym obrusem, a tam flaga Danii, kolorowe kanapeczki, dzbanek soku mandarynkowego i do nas "let`s celebrate`. Moja mama prawie zawału dostała. U nas każą dbać o dietę po urodzeniu dziecka a tutaj kanapki z wędzonym łososiem, pasztetem, sałata, papryka, pomidory jak w hotelu. Oczywiście z wycieńczenia zjadłam prawie wszystko. Taka zdziwiona pytam położnej czy nie powinnam teraz przestrzegać diety, a ona że jak w ciąży jadłam wszystko to powinnam to kontynuować, bo dziecko nie będzie miało problemu z jedzeniem później. 


Po tych dwóch godzinach od porodu położna zmierzyła i zważyła Julkę. Mała miała 3,18kg i 49cm. Miała być taka duża a była taka malunia.. Wszystkie inne badania wyszły bardzo dobrze i dostała 10 punktów. My dostaliśmy na pamiątkę kartkę z gratulacjami, na której również pisało krok po kroku jak przebiegał poród. Od razu dostaliśmy też wszystkie ulotki, książkę o tym jak wyglądają pierwsze dni dziecka. Mówię Wam wszystko przebiegało rewelacyjnie. Nawet jak się zarzekałam, że więcej dzieci w życiu nie będę tak zmieniam zdanie i mogę spokojnie drugi raz urodzić, ale tylko w Danii. 


W Danii każdy pacjent ma swoją salę z własną łazienką, także może na spokojnie sobie dochodzić do zdrowia. My na salę dotarliśmy dopiero koło 5 nad ranem. Wchodzimy a tam dwa łóżka. Okazało się, że Patryk może ze mną tam spać. Ja wiadomo miałam łóżko szpitalne, gdzie sama mogłam sobie regulować wysokość głowy czy nóg pilotem, a on miał dostawkę. W pokoju również była szafa, w której było wszystko. Piżama dla mnie, dla Patryka, śpiochy, skarpetki, ciuszki dla małej, wkłady poporodowe, pampersy, chusteczki mokre, ręczniki.. dosłownie wszystko. Jeszcze codziennie kazali nam to zmieniać także rano przychodziła sprzątaczka i zabierała brudne rzeczy a dawała nowe. Nawet jak się skończyło coś to sama mogłam pójść do magazynku i wziąć co potrzebowałam. Położna mówiła wcześniej, że nie muszę brać nic dla siebie bo coś tam dostanę, ale w życiu nie spodziewałam się, że cała szafa i łazienka będzie tym wypełniona. Dosłownie się czułam jak w hotelu. 

Tak samo było jeżeli chodzi o jedzenie. Były normalnie trzy posiłki dziennie, ale kuchnia była otwarta całą dobę i każdy mógł brać co chce. Patryk akurat musiał płacić za kolejną noc i wszystko co jadł, ale kurcze taka opieka jest warta każdego grosza. Ja wiadomo miałam "gratis". To jest naprawdę cudowne, że mieliśmy okazję być razem w pierwszych dniach Julki. Ja po wyjściu z porodówki już czułam się super i normalnie wchodziłam po schodach i nawet zrobiłam kilka przysiadów, ale byłam tak zmęczona, że bałam się, że sobie nie poradzę z wstawaniem do małej i chciałam, żeby ze mną był.. 
Niestety z tej nocy zostały nam dwie godzinki, a Julka miała mały problem z płuckami i jeszcze ją długo badali, ponieważ cały czas mruczała. Na szczęście po nocy jej przeszło i wszystko już było idealne. 


























Tak jak patrzyłam na nią to nie mogłam uwierzyć. Taką kruszynę miałam przez ostatnie dziewięć miesięcy pod sercem. Ona była taka słodka, malutka i wyraźna na tej buźce jak się urodziła. Najpiękniejsza na świecie <3




Nowszy post Starszy post Strona główna

3 komentarze :

  1. Monis zapomnialas napisać, ze robilismy zakłady z położną :D sliczna kruszynka wasza :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No tak już prostuję. Położna koło północy robiła z nami zakłady ile będzie ważyła Julka i o której się się urodzi. Jeżeli chodzi o wagę to byłam najbliżej, a położna wygrała jeżeli chodzi o czas ;)

      Usuń
  2. Gratulacje :) Piękna dziewczynka!

    OdpowiedzUsuń